Seul – stolica i największe miasto Korei południowej.

Seul – stolica i największe miasto Korei południowej.

Seul, brzmi naprawdę świetnie pomyślałam, kiedy planowałam podróż na Palau. Jest to idealne miejsce, aby zatrzymać się na trochę w drodze do raju. Najpierw zwiedzimy miasto, a później odpoczywamy na rajskich plażach rozrzuconych na Pacyfiku i nurkujemy w Oceanie. Ta wizja cieszyła mnie najbardziej. Jaki jest Seul pomyślałam? Czy bardzo przypomina Singapur, a może Kuala Lumpur? Już niebawem miałam się o tym przekonać, a tymczasem  opowiem Wam mój sen. Kilka dni przed planowaną podróżą, przyśnił mi się Seul, był dużą szklaną kulą, która przypominała kulę ziemską zawieszoną w chmurach. Spacerowałam po ulicach, które wydawały mi się bardzo znajome, tak jakbym tu kiedyś była.  Widziałam ogromne drapacze chmur, które sięgały nieba, piękne parki w których odpoczywali ludzie, niezwykle eleganckie Koreanki o nienagannych figurach, które spacerowały i robiły zakupy w drogich butikach.  Widziałam też “zwyczajnych” ludzi, ich życie, problemy, zatroskane miny i słyszałam rozmowy, takie zwyczajne o pogodzie i bardziej poważne o życiu. Widziałam to wszytko z perspektywy mrówki, takiej małej istoty, która jest na tyle maleńka, że wiatr może ją porwać i zabrać w dowolne miejsce na ziemi.  W moim śnie widziałam piękny świat, ale też smutnych ludzi…. Niestety nie wiem co miała się wydarzyć później, ponieważ z mojego niezwykłego snu  wybudził mnie brutalnie mój pies, Pepito, kochany buldog francuski.  Czy spełnił się mój sen o Seul?

Samolot linii Korean Air, zbliża się do lotniska w Seulu, za dziesięć minut lądujemy, mówi kapitan. Jest lekkie zachmurzenie, a temperatura powietrza wynosi 25C. Dziękujemy za wspólną podróż i zapraszamy do korzystania z naszych linii lotniczych, a teraz życzę państwu miłego dnia, dodaje kapitan. Jest wczesne przedpołudnie, bezpośrednio z lotniska jedziemy do hotelu, który jest oddalony 15 minut drogi samochodem od lotniska. W recepcji wita nas miła pani, która praktycznie  nie mówi po angielsku. To nasze pierwsze zaskoczenie, prosi nas grzecznie, abyśmy poczekali w lobby hotelowym i znika gdzieś na zapleczu.  Po krótkiej chwili wraca z panem, który jak się później okazało prowadzi sklepik na terenie hotelu. Pan przemówił płynną angielszczyzną:-) Witam serdecznie, w czym mogę Państwu pomóc? Bardzo sprawnie otrzymaliśmy klucze do pokoi, nadmienię tylko, że jesteśmy w hotelu, który posiada cztery gwiazdki. Zanim wsiedliśmy do windy poprosiliśmy o zamówienie dwóch taksówek dla naszej grupy.

Spotykamy się po godzinie w lobby hotelowym, samochody już na nas czekają. Negocjujemy cenę z kierowcą, a pomaga nam w tym tłumacz, pan ze sklepiku;-). Gestykulacjom i dyskusji nie ma końca;) Cena ustalona 15 dolarów amerykańskich, kilka razy pytamy i się upewniamy, czy oby na pewno 15, tak, tak zapewniają nas kierowcy oraz pan tłumacz.  Podróż do pierwszej stacji metra trwa około 25 minut. Zatrzymujemy się na poboczu, tuż przed wejściem do metra, płacimy ustaloną kwotę i wysiadamy. Ku naszemu zaskoczeniu, cena niestety wzrosła z 15 do 50 dolarów, wywiązuje się nerwowa dyskusja, kierowcy krzyczą, kręcą głowami z dezaprobatą i gestykulują. Łamaną angielszczyzną mówią 50, a nie 15 dolarów i pokazują cyfry na kalkulatorze.  Kierowcy nie chcą przyjąć pieniędzy i żądają wyższej kwoty. To nasze kolejne zaskoczenie, zostawiamy pieniądze w samochodzie i odchodzimy….

Metro jest bardzo nowoczesne, podobnie jak w Singapurze, kupujemy bilety w biletomacie i wsiadamy do wagoniku. Podróżujemy w całkowitej ciszy, otoczeni wystylizowanymi mieszkańcami Seulu, którzy nie odrywają oczu od wyświetlaczy swoich telefonów.

Wysiadamy z metra w centrum miasta i idziemy w kierunku królewskiego pałacu – Gyeongbokgung. Seul, jest bardzo betonowy, uporządkowany i nowoczesny, gdzieniegdzie stoją ciężkie kamienne donice w których posadzono kolorowe kwiaty. Taka mała ukwiecona radość;-)  Docieramy do  Gwanghwamun – bramy pałacu z fikuśnie “wywiniętym” dachem, który wyróżnia się na tle nowoczesnej architektury. Budowla na przestrzeni dziejów była wielokrotnie niszczona do tego stopnia, że popadła w kompletną ruinę. Dopiero w 2006 roku rozpoczęto prace remontowe i konserwacyjne, które przywróciły bramie pałacu dawną świetność. Dzisiaj jest  symbolem stolicy, jego dumą i  najważniejszym punktem orientacyjnym na mapie Seulu. Już przed bramą prowadzącą do pałacu zbierają się grupki Koreańczyków w tradycyjnych strojach zwanych hanbok, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza “Koreański ubiór”. Tradycja noszenia tych niezwykłych kolorowych szat sięga czasów Trzech Królestw Korei i przetrwała do dzisiaj. Koreańczycy najczęściej ubierają się w hanbok na specjalne okazje, święta narodowe czy też pierwsze urodziny dziecka. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień w Seulu, wybory prezydenckie, dlatego królewski pałac Gyeongbokgung wypełnił się pięknymi kolorami hanbok.

Po przekroczeniu bramy,  kierujemy się do kasy z biletami i idziemy dalej, zwiedzać królewski pałac. Gyeongbokgung wzniesiony został w 1395 roku przez dynastię Joseona, której dobrze służył, aż do wybuchu wojny w 1592 roku, gdzie został potwornie zniszczony. W okresie panowania króla Gojanga w XIX wieku, odbudowano znaczną część pokoi pałacowych i przywrócono świetność około 500 budynkom stojących na ponad 40 ha. Dopiero w XX wieku zrekonstruowano murowaną część pałacu i przywrócono jej pierwotny wygląd. Dzisiaj pałac uważany jest za najpiękniejszy i najbardziej okazały spośród wszystkich pięciu pałaców. Dla mnie jest to miejsce kompletne i z pewnością daje wytchnienie od codziennego pędu życia, które toczy się poza murami pałacu. Takie zwiedzanie, bardzo dużo nas uczy, ale i też meczy, dlatego postanowiliśmy się wybrać na coś smacznego  do jedzenia.

Zdecydowaliśmy się iść przed siebie i zatrzymać dopiero wtedy, kiedy jakaś restauracja wyda nam się interesująca.   Zawsze staramy się jeść tam gdzie jedzą lokalni mieszkańcy, im prościej tym lepiej;) Zatrzymujemy się przed maleńką restauracją z pomalowanymi futrynami na czerwono. Wchodzimy do środka, zajmujemy stoliki i praktycznie natychmiast pojawia się przy nas leciwa pani, która wręczyła nam menu w języku Koreańskim. Były  jeszcze obrazki z których niewiele  mogliśmy  zrozumieć. Restauracja okazała się rodzinnym biznesem, przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Dowiedzieliśmy się o tym, kiedy owa pani zadzwoniła  do swojego wnuczka, który przyjechał bardzo szybko ze szkoły, aby porozmawiać z nami w języku angielskim;-) Złożyliśmy zamówienie na krewetki, kurczaki, zupy rybne, a wszystko z naciskiem na delikatnie pikantne. Koreańskie dobre jedzenie, piecze dwa razy;-) Mam nadzieję, że się domyślacie co mam na myśli;-)Tak było i tym razem, miało być – little spicy, a było mega spicy;-)

 

 

 

By |2017-12-06T13:39:36+00:00lipiec 20th, 2017|Palau, Podróże|4 komentarze

Autor:

4 komentarze

  1. Lusi 58 28 lipiec, 2017 w 09:29 - Odpowiedz

    Pięknie opisane, cudowny świat przedstawiasz i jeszcze piszesz z humorem;-) Super się czyta. Ściskam serdecznie i czekam na kolejne wpisy z niecierpliwością.

    • Ketut 29 lipiec, 2017 w 09:24 - Odpowiedz

      Lusi, dziękuję moja kochana, ciesze się, że odwiedzasz mój świat. Jest mi szalenie miło, takie piękne komentarze dodają mi skrzydeł. Ściskam serdecznie i zapraszam w każdej wolnej chwili na mojego bloga.

  2. M 28 lipiec, 2017 w 17:15 - Odpowiedz

    Zachwyciły mnie Twoje zdjęcia. Jak ostatnio byłam w Seulu to nie zdążyłam zwiedzić tego pałacu. Bardziej skupiłam się na zakupach. Wróciłam z walizką wypełniona maseczkami;-)))

    • Ketut 29 lipiec, 2017 w 09:25 - Odpowiedz

      Hahaha, doskonale to rozumiem, chyba każdy wraca z Seulu z nadbagażem. Pisałam o pielęgnacji Koreanek w poprzednim wpisie;-) Istne szaleństwo;-) Pozdrawiam Ciebie serdecznie.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.