Na każdą naszą daleką podróż czekam z ogromną niecierpliwością. Uwielbiam nurkować, zwiedzać, ale przede wszystkim doświadczać kulinarnie dane miejsce. Jawa pod tym względem okazała się wyjątkowa i niepowtarzalna;)
Niedaleko naszego hotelu w Pangandaran znajdował się targ. Gdzie starsze Panie sprzedawały oraz na bieżąco smażyły świeżo złowione i dostarczone przez rybaków owoce morza. Targ był niewielki, ale przytulny o ile w ten sposób można określić tego typu miejsce. Ustawione blisko siebie drewniane budki z metalowymi dachami tworzyły coś na wzór pawilonów. Obok stały stragany z odzieżą, przyprawami i suszonymi rybami. Niektóre kobiety sprzedawały swoje produkty na ulicy i tych było najwięcej. Wyczuwaliśmy niesamowicie pozytywną energię, która krążyła wokół nas…..
Wybór smakołyków był tak ogromny, że nie mogliśmy się zdecydować co w pierwszej kolejności powinniśmy spróbować? Przepyszne małe kraby smażone na głębokim tłuszczu obtoczone wcześniej w mące przyjemnie chrupały pod naciskiem siekaczy ;-). Jedliśmy je w całości były jak chipsy. W ten sam sposób kobiety smażyły krewetki. Zapakowane w papierową torbę na wynos były świetną przekąską do wieczornego piwa. Sprzedawczynie bacznie nas obserwowały i uśmiechały się do nas. Byliśmy atrakcją turystyczną dla tutejszych mieszkańców. To tak jakby Eskimosi przyjechali nad nasze Polskie morze ;)Dlatego każda ze sprzedających Pań chciała z nami porozmawiać i pokazać nam swoje świeże produkty. Zdecydowaliśmy się na szare królewskie krewetki smażone w pikantnym sosie pomidorowym oraz ryż z czosnkiem i warzywami. Jedzenie było proste, ale bardzo smaczne. Przygotowane na ulicy bez zbędnych ceregieli. Podane z uśmiechem na twarzy i dobrym słowem. Czego więcej mogliśmy pragnąć od życia w tej kulinarnej ekstazie… 😉
Wiele miejsc w Pangandaran rozpieszczało nas kulinarnie. Szczególnie mała restauracja tuż przy plaży, która oferowała świeże owoce morza oraz ryby. Zazwyczaj zamawialiśmy zupę rybną, smażone kalmary, krewetki i sos ze świeżych pomidorów. Do tego dwie ogromne szklanki zielonej gorącej herbat. Kiedy tylko zjawialiśmy się w tej uroczej restauracji na kolacji, Pan kelner przynosił lampion zrobiony własnoręcznie ze szklanej butelki i świeczki. Widok roztaczający się z restauracji był nieziemski. Delikatne fale obmywały plażę i wracały niepostrzeżenie na swoje miejsce. Było tak spokojnie i cicho….
Ależ smakołyki … krewetki.. kraby cud .. miód – HomeCooking – LOVE
Uwielbiam owoce morza już namawiam męża na ten kierunek – reklama w 100% dotarcia do mnie hih