W New Delhi gościliśmy kilka razy będąc w Indiach . Był to nasz port przesiadkowy w drodze do Nepalu czy na Sri Lankę 😉 Czas pomiędzy lotami spędzaliśmy na zwiedzaniu miasta. Delhi to stolica niesamowitych kontrastów. Z jednej strony jest bardzo nowoczesna i rozwinięta, a z drugiej biedna i zacofana. Najlepiej po mieście poruszać się autobusem, taxi, metrem lub tuk tukiem.
Dwa ostatnie środki lokomocji najlepiej radzą sobie z niewiarygodnymi korkami panującymi w Delhi. Aby skorzystać z metra należy przejść szczegółową kontrolę. Specjalnie przeznaczone do tego osoby prześwietlają bagaże i sprawdzają wykrywaczem metalu czy nie wnosimy niebezpiecznych przedmiotów. Po przejściu tej procedury kierujemy się na właściwy peron.
Co warto zobaczyć w tej różnorodnej stolicy? Najważniejszym a zarazem najistotniejszym symbolem miasta jest Brama Indii ufundowana przez brytyjskiego księcia w 1921 roku. Upamiętnia poległych żołnierzy podczas I wojny światowej oraz w III wojny afgańskiej. Z wyglądu przypomina trochę paryski Łuk Triumfalny. Brama Indii przyciąga mnóstwo turystów oraz sprzedawców pamiątek i jedzenia. Najbardziej popularne są okulary przeciwsłoneczne oraz bańki mydlane 😉 Natomiast w kwestiach kulinarnych dużym powodzeniem cieszy się soczewica podawana z kolendrą oraz pomidorami owinięta w gazetę. Zawsze uważałam, że proste “naczynia” są najlepsze 😉
Następnie nasz kierowca tuk tuka zabrał nas na najbardziej reprezentacyjny bulwar w Delhi zwany Rajpath. Zaczyna się ogromnym gmachem, gdzie mieści się siedziba prezydenta Indii, a kończy na Stadionie Narodowym. W połowie drogi znajduje się ogród z pięknymi drzewami i kwiatami. Każdy może w nim odpocząć i schronić się przed panującym upałem.
Na koniec zostawiliśmy sobie prawdziwą wisienkę na torcie, a mianowicie zwiedzanie meczetu Dżami Masdźid. Jest to największa muzułmańska budowla wzniesiona w 1658 roku przez władcę Szahdżahana. Meczet zbudowany został na wzgórzu w centrum starego miasta.
Od głównej stacji metra w Delhi do Dżami Masdźid dzieliło nas 15 minut drogi tuk tukiem. Trafiliśmy chyba na godzinę szczytu komunikacyjnego ponieważ jechaliśmy ponad godzinę w okropnych korkach. Nie mieliśmy czym oddychać, spaliny mieszały się z kurzem i wdzierały dosłownie wszędzie. Czuliśmy się brudni i potwornie zmęczeni. Każdy się wpychał i walczył o swój kawałek drogi. Krowy i psy cudem unikały kolizji z pojazdami. Kiedy dotarliśmy na miejsce wcale nie zrobiło się lepiej. Tłum ludzi napierał z każdej strony. Nieśmiałe kozy grzecznie stały ubrane w koszulki i obserwowały to co się dzieje dookoła. Kiedy tłum doprowadził nas do schodów, prowadzących do meczetu poczuliśmy ulgę. Tu było znacznie ciszej i spokojniej. Nie mieliśmy już sił trwać w tym chaosie. Kiedy weszliśmy po schodach na górę okazało się, że musimy zdjąć buty i wejść do świątyni boso. Posacka była brudna i pokryta ptasimi odchodami. Ostatnie na co mieliśmy ochotę to spacerować na bosaka po fekaliach. Kupiliśmy zatem hotelowe białe kapcie 😉 u pobliskiego sprzedawcy i schowaliśmy buty do plecaka. Musieliśmy je zabrać ze sobą ponieważ zostałyby skradzione. Poinformował nas o tym sprzedawca kapci. Tak przygotowani, byliśmy gotowi na wejście do środka. Nasze szczęście nie trwało jednak długo ;(. Przy wejściu okazało się, że turyści muszą słono zapłacić za zwiedzanie meczetu. Hindusi i muzułmanie wchodzą za darmo, a takie białe twarze jak my za dodatkową opłatą. Stwierdziliśmy, że nie będziemy wspierali tego BIZNESU!!!! Skończyliśmy zwiedzanie na elewacji meczetu oraz bramie wejściowej. W drodze do Dżami Masdźid byliśmy pełni entuzjazmu i cieszyliśmy się, że zobaczymy to miejsce. Doświadczyliśmy jednak czegoś zupełnie odwrotnego. Zmęczeni, i zawiedzeni wróciliśmy tą samą ekstremalną drogą, która nas tu przywiodła.
Fajnie mieć taka bazę przesiadkową
super zdjecia
koza jest super persona pierwszego planu